Przejdź do treści

"WR" – felieton Ziemowita Szczerka

Z okazji Dni Radomia 2018 – „Miasto marzeń” – przygotowaliśmy dla Was specjalne mini-wydawnictwo. Oprócz programu i informacji o naszych gwiazdach znajdziecie w nim felieton pisarza, radomianina Ziemowita Szczerka. Otwiera on naszą dyskusję o tym, jak postrzegamy Radom, jak chcielibyśmy, by zmieniało się nasze miasto – na bardziej otwarte, pełne sztuki, natury, różnorodności
„WR”
WR na rejestracji i wszystko jasne. W Warszawie wiedzą od razu. „U was w Radomiu tak się jeździ?”. „U was w Radomiu tak się parkuje?”. Uśmiecham się tylko         i mówię: Warszawa, Radom – to w zasadzie jedna kultura, panie.
Bo tak jest. Kraków – to co innego. Inny zabór, inne tradycje, sto lat nie wystarczy, żeby zamazać zupełne różnice, ale Warszawa? Radom zawsze wydawał mi się ulepiony     z tego samego. Starzy radomiacy mają akcent, jakiego nie udało się, przez Powstanie, przechować w starej Warszawie. Tu i tam pobrzmiewa to samo podejście do przestrzeni, do prawa, do zasad. Radom, Warszawa, wspólna sprawa. Ale i Grójec, i Białobrzegi…
Warszawa jest inna i Radom jest inny. Warszawa stała się przyjemnym miastem, a Radom – czymś, czym nigdy za moich czasów nie był: ładnym, coraz bardziej zadbanym miejscem, w którym jest gdzie wyjść na spacer, a nie tylko markować spacer. W latach 90-tych było inaczej. O tamtych czasach napisaliśmy z Marcinem Kępą książkę „Paczka radomskich”. To był zgryźliwy, pisany luźnym językiem lament nad kondycją naszego miasta. I tym ta książka jest – obrazem pewnej epoki, która się, mimo wszystko, skończyła.
Radom ma swoje problemy, ale nie jest już miejscem, w którym trudno funkcjonować. Co chwila powstają nowe miejsca, w których można siedzieć i się dziwić: to jest nadal to samo miasto? Miejsce,  w którym zagęszczenie rejestracji WR jest największe, nie jest wyłącznie miejscem, w którym trzeba zwolnić po drodze do Warszawy, bo rondo nie ma w sobie wystarczająco świętej przepustowości, zresztą obwodnica w drodze, ale miejscem, do którego można zjechać i odetchnąć.
Odpicowana Żeroma, rewitalizowane stare miasto, coraz bardziej estetyczne dzielnice, i nawet ten Kochanowski nieszczęsny, który siedzi, rozkraczony, u wejścia do parku Kościuszki, jak ten basza, ma w sobie jakiś urok. Ach, wódeczka w Parkowej, a później – w drogę, przez Żeromskiego, dalej, aż pod dworzec, do Szkapy, tu lufa, tam bania –    i tak można do śniadania, bo taki jest teraz Radom. A śniadanie też jest gdzie zjeść, i obiad, bo zagłębie knajpiano-restauracyjne jest, bo i knajpa wegetariańska.     W Resursie czasem jakiś koncert czy iwent, tu, tam, ówdzie. Dzieje się.
Zawsze sobie wyobrażałem, jakim musiał być ten stary Radom, ten wokół starego Rynku, na którym dziś legionista stoi. Kilka uliczek dookoła głównego placu, zamek, mury, wkoło trochę wsi służebnych, drewniane chaty. Błotnista droga wiedzie do Kielc, na Kraków, i dalej – na Litwę, na Wilno. Rozjazd na Lublin, na Ruś. To było ważne miasto, ale nigdy chyba nie było w nim zbyt dużo lekkości. Polska jest zbyt ciężka, zbyt gęsta, zbyt żyzna, człowiek zatapia się w nią jak w makowiec – nie ma tu przyjemnego wysuszenia, które sprawiało zawsze, że piękna jest Francja, Włochy, Hiszpania – a jednak w końcu się udało. W końcu, po latach, Polacy – w tym radomianie – wychodzą na swoje miasto, chodzą po swoich ulicach i cieszą się nimi.
Pamiętam, jak dawno temu chodziłem dookoła miasta – od zrujnowanego Ustronia, które, notabene, jest pierwszym tego typu blokowiskiem w Polsce i które wyglądało, jakby miało zapaść się pod ziemię, obok dworca, który śmierdział przypaloną zapiekanką i w którym można było dostać po pysku, przez dawne osiedle kolejowe, gdzie wszystko opadało ze wszystkiego, przez spauperyzowane śródmieście i Żeromskiego, której kamienice, jeśli spojrzeć od strony Witolda, trzymały się na podpierających je stemplach. To nie było łatwe miasto do lubienia, szczególnie jeśli – jak ja – urodziło się tam rok po przeprowadzce doń moich rodziców. Nie miałem tutaj głębszych korzeni, nie miałem właściwie żadnych korzeni poza faktem urodzenia się w szpitalu na ul. Tochtermanna. Czułem się obcy. Nie miałem grobów na Firleju ani na starym cmentarzu przy Limanowskiego, żadni wujkowie ani ciotki nie zamieszkiwali kamienic w centrum, czy choćby bloków na XV-leciu czy Gołębiowie. Nie bardzo wiedziałem, co o sobie myśleć w tym Radomiu.
Ale pamiętam, jak odkrywałem to miasto. Jak powoli odnajdywałem, jako dziecko, stare miasto, ulice w śródmieściu, jak to wszystko składało się w mapę mojego pierwszego miasta w życiu. Było nie było. Wtedy jednak wydawało mi się, że Radom nie ma historii. Że jest zbyt trywialny na historię. Że nie ma ducha, że tu się tylko przeżuwa, trawi, śpi i pracuje. Nie rozumiałem, że mają tak wszystkie miasta świata, że muszą przejrzeć, żeby siebie same zmitologizować. I fakt, że inne miasta już przez to przeszły, nie oznaczało, że udało się to wszystkim.
Dziś Radom sam się mitologizuje. Patrzy na swoje ulice i na własną przeszłość. Szuka śladów żydowskiej dzielnicy, szuka śladów robotniczych przedmieść, mieszczańskiej i ziemiańskiej kultury. Ogląda uważnie swoje kościoły, kirchy i cerkwie, wsłuchuje się w swoje opowieści. Zaczyna sam siebie lubić, bo lubić siebie można zacząć dopiero wtedy, kiedy można od samego siebie w sobie samym odpocząć.
Dziś idąc od rewitalizowanego Ustronia przez modernizowany dworzec, dochodząc do coraz lepiej ogarniętego śródmieścia, przechodząc przez Żeromskiego, gdzie można przysiąść, zjeść, wypić, poczytać gazetę, idąc dalej, do – cóż – nie do końca udanego cekhauzu Galerii Słonecznej, ale jednak wyznaczającego coś w rodzaju nowego centrum miasta – spaceruje się po zupełnie innym mieście. Mieście, które może, ale wcale nie musi udowadniać innym, że litery WR na rejestracji to coś, co warto obarczać stereotypem, którym obarczyła Radom Warszawa, spychając swoją „gorszość” na kolejne pod względem wielkości miasto w okolicy. Nie musi, tak samo, jak Warszawa, długo uważana za „Radom Europy”, stała się – nie wiadomo kiedy – przyjemnym i fajnym miastem i niczego nikomu nie musi udowadaniać.
Z Radomiem dzieje się to samo.
Radom stał się – nie wiem, czy to dobrze, czy to źle – po prostu kolejnym europejskim miastem. Z, oczywiście, problemami typowymi dla wschodniej Europy, ale, mimo wszystko, widać, skąd ciągnie jego rodowód i dokąd Radom zmierza. Życie w nim nie jest proste, bo nigdy nie jest proste w robotnicznych, fabrycznych miastach,        w których popadały fabryki, ale powoli wywleka się na powierzchnię, powoli staje na nogi. Radom ma stare mieszczaństwo, poza jego żydowską częścią, którą wymordowali Niemcy. Radom ma starą strukturę – od Piotrówki, przez oba stare miasta, po późniejsze założenia urbanistczne. Jest najbardziej czytelnym, jeśli chodzi o rozwój, miastem  w Polsce.  I nie widzę powodu, dla którego nadal miałby się spokojnie nie rozwijać.
Ziemowit Szczerek
***
Wszystko o Dniach Radomia 2018 znajdziecie tutaj!